Władysław Panas (1947-2005) we wspomnieniach

Władysław Panas - sylwetka i publikacje

 

Władysław Panas  (1947-2005) we wspomnieniach

 

Pożegnanie z Profesorem

  Profesor Władysław Panas, budowniczy i odkrywca magicznego wymiaru Lublina. Wypełniał swymi dziełami puste miejsca symbolicznej przestrzeni miasta, teraz sam pozostawił pustkę nie do wypełnienia. Trudno opowiedzieć w krótkim tekście o tak bogatych i różnorodnych zainteresowaniach Profesora. Będziemy mieli na pewno ku temu jakąś ważną okazję...
  Nie pochodził z Lublina, lecz spod Kołobrzegu. A do Lublina trafił przez Poznań - po tym, jak został w marcu 1968 roku aresztowany, a potem wyrzucony z tamtejszego Uniwersytetu Adama Mickiewicza za udział w protestach studenckich. Kilka tygodni 1968 roku spędził w więzieniu, skąd pisał: "Ubrano nas w buciki drewniane i koszule siedemnastowiecznych skazańców. Czuję się, jak Dzierżyński w carskim więzieniu. Jednakże nie jest mi wesoło. Martwię się o studia, o Matkę...".

  Trafił do Lublina, bo studia mógł podjąć tylko na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Wspominał, że Lublin wydał mu się wówczas miastem bezbarwnym i prowincjonalnym. Powoli jednak w nie wrastał - aż stał się jego niezwykłym piewcą. Stworzył słownik-wizję, w którym miasto jawi się jako księga do odczytania pełna tajemnych miejsc, w którym Brama Grodzka jest kapsułą czasu, bo łączy dwie części nieistniejącego fizycznie, ale trwającego w kulturze miasta polskiego i miasta żydowskiego...
  Jego niewielka książeczka, zatytułowana "Oko cadyka", była pierwszym rozdziałem niezwykłego przewodnika po Lublinie, autorskiego i jak sam mówił - zarazem alternatywnego. Już pierwsze zdanie zupełnie zaskakuje: Profesor żąda, aby czytelnik wzniósł się do nieba, bo z ziemskiej perspektywy nie zobaczy nic ze spraw, opisania których podejmuje się autor. Plac Zamkowy - dowodzi w "Oku cadyka" - jawi się jako Axis Mundi, miejsce walki Dobra i Zła.

  Był przyjacielem Ośrodka "Brama Grodzka - Teatr NN". Jego pomysłu był sławny film o Lublinie "Magiczne miasto" nakręcony przez Nataszę Ziółkowską-Kurczuk, był konsultantem filmów Grzegorza Linkowskiego, w tym "Chasydzkiej ballady".
  Umiał jak mało kto cieszyć się tajemnicami miasta i je propagować. Kiedy w 1999 roku spacerował po Starym Mieście z Czesławem Miłoszem, ten wiekowy już poeta jakoś nie wyrażał aprobaty dla propozycji Panasa, by zobaczyli kaplicę św. Trójcy. - Pomyślałem, że jeżeli nie interesuje go sztuka, to może zainteresuje antysztuka - opowiadał Profesor, który wówczas powiedział Nobliście, że atrakcją kaplicy są pochodzące jeszcze z XVI wieku wydrapania na murze, jakie pozostawili jacyś wandale.

  W szerokim spektrum aktywności Profesora pierwsze miejsca zajmowała nauka. Od 1999 roku był kierownikiem Zakładu Teorii Literatury KUL. [...] Rozliczne zainteresowania Profesora nie zawsze zaowocowały książką, pozostawił wiele szkiców i rękopisów. Niemniej książki, jakie zostały wydane, znakomicie oddają kręgi tematyczne jego zainteresowań. Brunonowi Schulzowi poświęcił ostatnio książkę "Bruno od Mesjasza". Profesor okazuje się w niej wytrwałym detektywem w świecie kultury, który rozsupłuje zagadkę tkwiącą w niewielkich ekslibrisach wykonanych przez Schulza. Tematyka schulzowska była dla niego niezwykle ważna. Dał temu dowód, organizując w Lublinie największą w Polsce sesję naukową i kulturalną w 110. rocznicę urodzin autora "Sanatorium pod klepsydrą" i 60. rocznicę jego tragicznej śmierci.
  Nie odwiedzi już Drohobycza. Nie musi, jest przecież gotowy na spotkanie z Brunonem Schulzem i teraz będzie już w końcu wiedział, co stało się z "Mesjaszem", zaginioną książką Wielkiego Drohobyczanina...
Grzegorz Józefczuk
Gazeta Wyborcza Lublin, 25.I 2005 r.
  Odszedł Profesor Władysław Panas - oddany Brunonowi Schulzowi i Drohobyczowi. Naukowym i twórczym środowiskiem dla Wielkiego naszego Przyjaciela i Nauczyciela Profesora Władysława Panasa niewątpliwie był Lublin, dokąd trafił w 1968 r. poprzez znane okoliczności Jego niezwykle entuzjastycznego życia. Był zamiłowany w tym mieście, w jego tajemnicach i mistyfikacjach, wciąż na nowo odkrywał zapomniane lub zaginione w pamięci jego mieszkańców strony. Nie przestawał również miłować jeszcze jednego miasta - niezbyt odległego od Lublina Drohobycza - miasta Wielkiego Brunona, któremu poświęcił cały swój nieskończony entuzjazm twórczy i olśniewające odkrycia naukowe. Z pewnością można stwierdzić, że w kontekst schulzologii całego świata Bruno Schulz - odkryty przez Władysława Panasa - na zawsze już wejdzie jako Bruno od Mesjasza.
  Profesor Władysław Panas był człowiekiem niesamowitym. Autorytet Jego był ogromny, ale nie mniej ogromny był Jego udział w naszym życiu jako Wielkiego Przyjaciela i Nauczyciela. Promieniowały od niego niezwykła energia twórczości, jakieś magiczne odczytanie słowa i postawy Brunona Schulza. To właśnie autor "Księgi Blasku" był jednym z polskich schulzologów, który jak najbardziej aktywnie wsparł i merytorycznie uzasadnił nasze starania w sprawie zachowania i kontynuacji pamięci o autorze "Sklepów cynamonowych" w jego mieście rodzinnym.

  Władysław Panas został przewodniczącym Międzynarodowej Rady Muzeum Brunona Schulza - po polskiej stronie. Przewodniczącym ze strony ukraińskiej został rektor naszego uniwersytetu, akademik, profesor dr hab. Walery Skotny, który bardzo wysoko cenił sobie naukowe, twórcze i przyjacielskie relacje z tym wybitnym człowiekiem.
  Z okazji otwarcia wstępnej wersji Muzeum Brunona Schulza w Drohobyczu (19 listopada 2003 roku) Profesor Panas wygłosił wykład inauguracyjny pt. "Bruno Schulz albo Intryga Nieskończoności". Wszyscy, którzy uczestniczyli wówczas w konferencji, z wielkim zachwytem wsłuchiwali się w każde Jego słowo, w skupieniu odbierali każdy Jego gest i intonację głosu, albowiem teksty Profesora nigdy nie mieściły się w ramach zwykłego wykładu naukowego czy referatu. Jego teksty - to była prawdziwa poezja, jakiś niezwykły magiczny akt. Podobnych uczuć doświadczyli słuchacze Jego wykładu podczas naukowego seminarium "Schulz - Witkacy - Gombrowicz", który 12 lipca 2004 roku, w 112. rocznicę urodzin Schulza, otwierał Pierwszy Festiwal Brunona Schulza w Drohobyczu. W tym wciąż żywym w naszej pamięci dniu Władysław Panas wygłosił nie mniej zaskakujący pod względem naukowej formy gatunkowej, a nawet mistyczny tekst "Lekcja profesora Arendta", który dla wielu jego odbiorców odkrył innego Schulza, odsłonił jeszcze jedną tajemnicę Artysty - jeszcze jedną z tej nieskończoności magii słów i sensów Schulzowskich.
  W tym samym dniu Władysław Panas rozpoczął w Drohobyczu nocny pochód miejscami Schulza - "Pod sklepieniem nocy lipcowej". W narożniku Rynku, gdzie urodził się Wielki Bruno, w świetle pochodni Profesor czytał:"Mieszkaliśmy w rynku, w jednym z tych ciemnych domów o pustych i ślepych fasadach, które tak trudno od siebie odróżnić. Daje to powód do ciągłych omyłek. Gdyż, wszedłszy raz w niewłaściwą sień i na niewłaściwe schody, dostawało się zazwyczaj w prawdziwy labirynt obcych mieszkań, ganków, niespodzianych wyjść na obce podwórza i zapominało się o początkowym celu wyprawy, ażeby po wielu dniach, wracając z manowców dziwnych i splątanych przygód, o jakimś szarym świcie przypomnieć sobie wśród wyrzutów sumienia dom rodzinny".

  Dla nas Profesor Panas stał się właściwie tym "początkowym celem wyprawy" w świat Schulza, do jego Istoty i do Pamięci o nim. Stał się tym, kto nigdy nie pozwoli nam zabłądzić w przestrzeni Schulzowskiej, wyrzec się jej i zejść na manowce. Nigdy nam na to nie pozwoli - nawet jeśli nie żyje już, pozostawiając w naszych duszach niezgłębioną pustkę.
  14 lipca 2004 roku Władysław Panas wracał z Drohobycza do Lublina, opuszczając Festiwal - wracał, bo musiał walczyć z ciężką chorobą. To była ostatnia jego wizyta w Drohobyczu - mieście, które uwielbiał, które mistyfikował i odkrywał z wewnętrznej, nieznanej czy może nawet dziewiczej jeszcze strony. W taki sposób kontynuował sprawę Wielkiego Brunona, razem z nim przebywając we wspólnej przestrzeni. Teraz już na pewno jest w tej właściwej Schulzowskiej przestrzeni i z pewnością znajdzie odpowiedzi, których poszukiwał z wielkim poświęceniem dla najważniejszych pytań.

Dr Wiera Meniok i Igor Meniok,
Państwowy Uniwersytet Pedagogiczny im. Iwana Franki w Drohobyczu
Drohobycz, 25.I 2005 r.

 Nekrolog: KUL żegna Profesora Panasa    Prof. Władysław Panas, 1947-2005

Władysław Panas 1947 - 2005
(fot. Rafał Michałowski)

 

Mistrz i Przyjaciel

  Gdy autorytety odchodzą, świat staje się mniej zrozumiały i bardziej groźny z jego - bardzo często - irracjonalnymi zawirowaniami. Co pozostaje, gdy zabraknie postaci będącymi stałymi punktami odniesienia?
  Taką osobą w Lublinie był niewątpliwie prof. Władysław Panas. W kręgu bliskich przyjaciół: Władek, dla dalszych znajomych: Profesor. Po prostu. Wiadomo było o kogo chodzi.
  Zjawił się w Lublinie po pamiętnych wydarzeniach z marca 1968 roku: relegowany z UAM w Poznaniu znalazł schronienie -jak wówczas wielu - w opiekuńczych murach Katolickiego Uniwersytetu. Początkowo - jak sam powiadał - czuł się w Lublinie obco, ale z biegiem lat wrastał coraz bardziej w tkankę tego miasta. Zafascynowała go historyczna wielokulturowość Lublina i począł z pasją zgłębiać symbolikę i mistycyzm miejsca, z którym związał się zawodowo, rodzinnie i emocjonalnie. Przemierzając kolejne stopnie kariery naukowej, poszerzał krąg znajomych i przyjaciół, stając się dla tego środowiska autorytetem niewątpliwym.

  Niegdyś kształcenie zasadzało się na indywidualnej relacji mistrz - uczeń. I taką właśnie zasadę w kontaktach ze swymi studentami wprowadził Władysław Panas. Każdy był dla niego osobą, odrębną w swej niepowtarzalności. Moje z nim kontakty - w ciągu 30 lat znajomości - ewoluowały od relacji wykładowca - student do przyjaźni, osiągając punkt kulminacyjny w roku 1982. Wtedy właśnie - przebywając w ośrodku dla internowanych - otrzymałem od Niego gryps, będący odpowiedzią na dręczące mnie wątpliwości dotyczące emigracji. Władysław Panas nie udzielał rad, nie pouczał. Z życzliwością stawiał zasadnicze pytania, postrzegając zarazem całą złożoność sytuacji. Jak starzy mistrzowie doprowadzał rozmówcę do określonych wniosków. Niezapomniane pozostaną dla mnie wspólne wypady urlopowe na Roztocze, pełne żartu i luzu.

  W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych publikował teksty w wydawnictwach drugiego obiegu. Po przełomie 1989 roku został prekursorem wprowadzania do potocznej świadomości wielokulturowych korzeni naszego dziedzictwa. Miało to szczególne znaczenie dla Lublina, gdzie - jak twierdził - jak w soczewce (by nie powiedzieć w "oku cadyka") widoczna była symbioza trzech (a może czterech) kultur. Był więc inspiratorem i doradcą. Bez niego i jego sugestii Ośrodek Brama Grodzka - Teatr NN i Grzegorz Linkowski nie osiągnęliby w swoich dziedzinach aż takich sukcesów. Trudno zresztą wymieniać tu wszystkich intelektualnych dłużników Profesora; lista byłaby długa.
  W swoich publikacjach Władek zaskakiwał ostrością widzenia, umiejętnością patrzenia. To, co dla innych było tylko zespołem kamienic i ulic, dla niego stawało się swoistego rodzaju palimpsestem, z którego odczytywał pierwotne znaczenia. Dzięki niemu Lublin (zwłaszcza starówka) okazał się miastem tajemniczym, skrywającym pod ziemią, pod tynkami, w zaułkach magiczną aurę.

  Ostatnio sporo pisał. Kolejne Jego książki (między innymi o twórczości Schulza) zmuszały do dyskusji, nie można było przejść obok nich obojętnie. Kolejnej - złożonej w wydawnictwie UMCS - już nie doczekał. Przedwczesna śmierć Profesora to dla Lublina niepowetowana strata, a dla przyjaciół - pustka nie do wypełnienia.
Stefan Szacilowski
uczeń i przyjaciel
Władek od Brunona

  Władka Panasa, mego rówieśnika, poznałem trzydzieści lat temu, w czasie pierwszej na świecie konferencji schulzowskiej zorganizowanej w Sosnowcu przez nieodżałowanej pamięci Wojtka Wyskiela. Traf chciał, że mieszkaliśmy w jednym pokoju i pół nocy spędziliśmy na opowiadaniu sobie dowcipów, z których zaśmiewaliśmy się do łez. Był więc Władek - nawet w tych nie zawsze wesołych czasach, kiedy doznawał politycznych prześladowań - osobą pełną życia i humoru. Był też jednak kimś fundamentalnie poważnym, gdy chodziło o sprawy, które uważał za naprawdę istotne. Zrozumiałem to w pełni znacznie później, kiedy ponownie spotkaliśmy się przy Schulzu. Powrócił doń po intermedium, w trakcie którego podjął studia nad rosyjską i estońską semiotyką.

  Powiedziałbym dzisiaj, że Schulz rósł w Nim, zajmował coraz ważniejsze miejsce, stawał się centrum świata. I jeśli swą książkę zatytułował: "Bruno od Mesjasza", to sam stawał się zarazem "Władkiem od Brunona", coraz wybitniejszym znawcą życia pisarza, jego dzieła i rozlicznych tego dzieła kontekstów - wreszcie całego żydowskiego świata, z którego Bruno wysnuł swe inspiracje. Narastała ta wiedza organicznie, wokół pewnych najważniejszych, jak Kabała, tematów; obejmowała zarówno teksty, jak i rysunki czy ekslibrisy, szukała sobie uzasadnień w odkrywanych na nowo nieznanych szczegółach biografii autora. Ale może nawet niekoniecznie te zasługi czysto badawcze, którym zawdzięczał profesurę swego uniwersytetu, pozostają mi w pamięci, kiedy Go wspominam. Władek Panas był bowiem kimś więcej niż uczonym: był charyzmatycznym wykładowcą, wielkim magiem sztuki tajemnej polegającej na zjednywaniu sobie słuchaczy, porywaniu ich w regiony poezji i czystej emocji. Nikt tak jak On nie umiał mówić o Schulzowskich tajemnicach! Rzec można, stawał się w takich chwilach kimś na podobieństwo starego Jakuba uwodzącego Adelę i szwaczki heretyckim "Traktatem o manekinach", głos Jego schodził o oktawę głębiej, a gestykulacja "nabierała ezoterycznej solenności". Byłożby to zamiłowanie do pustego efektu? Nic z tych rzeczy! Dla Władka sprawa Schulza była z pewnością jedną z najważniejszych spraw świata; poświęcił jej bez reszty schyłek swego życia, organizując na KUL wspaniałą jubileuszową konferencję, wydając coraz to nowe książki, kierując Radą Naukową przy powstałym w Drohobyczu Muzeum Schulza. W ostatnich latach walczył już dzielnie z chorobą, nie osłabiało to jednak Jego aktywności. W pamięci zostanie mi - uchwycony w kadrze podczas lipcowego Festiwalu Schulza w Drohobyczu - w jasnym garniturze i kapeluszu, elegancki i wymowny, ukrywający starannie swe cierpienia, gotów za to stale do walki o tę najważniejszą dlań Sprawę: zorganizowanie stałej ekspozycji i ośrodka studiów poświęconych Schulzowi w jego rodzinnym mieście.

  Nie dorównamy Władkowi – to pewne. Ten rodzaj napięcia duchowego i organizacji fizycznej – wspaniałego głosu i gestu nie da się powtórzyć. Możemy tylko podjąć starania o kontynuację Jego dzieła, ze świadomością, że i On czuwa nad nią z zaświatów – i że żadnego zaniedbania nam nie przepuści. Dzięki za wszystko – i do zobaczenia, Władku!

Prof. Jerzy Jarzębski
Instytut Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego

 

Gdzie jesteś...

  Mam przed sobą zdjęcie, na którym stoimy rozradowani we trzech pod jakimś drzewem w Palikijach - Władysław Panas, Wojciech Samoliński i ja. Pamiętam, że było to w trakcie żywej dyskusji. Bo z profesorem, czy po prostu z Władkiem, rozmowy zawsze były żywe. Ale też był profesor prawdziwym opowiadaczem, gawędziarzem, jakich dziś już mało. Potrafił mówić pięknie, tak że słuchało się go z prawdziwą przyjemnością. Odszedł od nas za wcześnie, jakby w pół drogi, co podkreślano na Jego pogrzebie. Najpierw ksiądz Weksler-Waszkinel w swoim kazaniu powtarzał starotestamentowe wołanie psalmisty - De profundis. "Gdzie jesteś" brzmiało w moich uszach jak refren. A profesor Sawicki. ze swoim słowem wypowiadanym spokojnie i dostojnie, wszystkich uczestników trzymał w największym napięciu przez wiele minut. Mówił o całej lubelskiej drodze Panasa. Gregoriańska msza De Angelis, ukraińskie śpiewy przeplatały się z żydowską modlitwą zanoszoną w jidysz. I cmentarz na Lipowej, spowity w śniegu, przyjął ten kondukt żałobników. Towarzyszył nam w tej ostatniej drodze doniosły głos proboszcza, intonujący śpiewy i słońce wychodzące zza chmur. I końcowe słowa pani Teresy o czasie, z odwołaniem do świętego Augustyna, który sam zmagał się z pojęciem czasu. "Czymże więc jest czas? Jeśli nikt mnie nie pyta, wiem. Jeśli pytającemu usiłuję wytłumaczyć, nie wiem. Z przekonaniem jednak mówię, że wiem, iż gdyby nic nie przemijało, nie byłoby czasu przeszłego. Gdyby nic nie przychodziło nowego, nie byłoby czasu przyszłego. Gdyby niczego nie było, nie byłoby teraźniejszości. Owe dwie dziedziny czasu - przeszłość i przyszłość - w jakiż sposób istnieją, skoro przeszłości już nie ma, przyszłości jeszcze nie ma? Teraźniejszość zaś, gdyby zawsze była teraźniejszością i nie odchodziła w przeszłość, to jakże i o niej możemy mówić, że jest, skoro jest tylko dzięki temu, że jej nie będzie? Nie możemy więc właściwie mówić, że czas jest, jeśli nie dodajemy, iż zmierza on do tego, że go nie będzie". Czas Władysława Panasa tutaj na ziemi dobiegł końca. Ale On naprawdę jest w nowym czasie i w nowej przestrzeni, która przed nami jeszcze jawi się jako wielka niewiadoma. Przed nim już nie.
Tomasz Dostatni OPi
wiceprezes Fundacji 'Ponad Granicami'

 

 Władysław Panas nie żyje   Gazeta Wyborcza Lublin

Gazeta Wyborcza Lublin
25 stycznia 2005 r.

  Profesor

  Władysława Panasa poznałem na studiach polonistycznych. Pierwszy raz spotkałem Go na ćwiczeniach z poetyki, po raz drugi na zajęciach z teorii literatury. Później zapisałem się na proseminarium prowadzone przez Niego i chodziłem na wszystkie jego wykłady monograficzne. Spośród profesorów (a miałem szczęście do ekstraklasy polonistycznej: Krzysztof Dybciak, Hanna Filipkowska, Stanisław Fita, Stefan Sawicki, Marian Maciejewski, Jadwiga Sokolowska, Andrzej Sulikowski i wielu innych) - Jemu zawdzięczam najwięcej.
  Po pierwsze, od niego nauczyłem się oglądu dzieła literackiego i w ogóle zorientowałem się, czym są studia literaturoznawcze. Po zajęciach z Nim łatwiej było siedzieć godzinami w czytelni, rozumiejąc, że czytanie jest swoistą formą kontemplacji, szczególnego dialogu z dziełem literackim, światem, Bogiem i sobą samym. Panas umiejętnie otwierał przed studentami zamknięte światy metodologii, teorii i historii literatury, semiotyki kultury oraz kabalistyki. Ta ostatnia stała mi się w szczególny sposób bliska, wyznaczając moje własne zainteresowania naukowe mistyką żydowską i jej obecnością w zapisach polskich autorów.
  Po drugie, dzięki wykładom Panasa zobaczyłem chrześcijaństwo w jego judaistycznym kontekście i tam właśnie - zafascynowany sztuką ikony, hermeneutyką protestancką, mistrzami chasydzkimi oraz otwartością Kościoła posoborowego - odkrywałem znaczenie słowa "ekumenizm".
  Po trzecie, Profesor potrafił na swoich zajęciach fascynować się tym, co robił i pociągnąć za sobą studentów. Wtedy kompletowałem swoją bibliotekę domową. Idąc śladami Panasa, dobierałem do niej autorów, o których mówiliśmy na seminarium: Pawła Floreńskiego, Paula Ricoeura, Brunona Schulza, Aleksandra Wata, Martina Bubera, Romana Ingardena, Georgesa Bataille'a, Gershona Scholema, Jacquesa Maritaina, Louisa Bouyera, Arnolda Słuckiego...
Sławomir Jacek Żurek

Żegnaj...

  Dla nas, dziennikarskiej braci, Profesor był arcymistrzem sztuki pisania, autorytetem od Schulza i Czechowicza, odkrywcą "magicznych miejsc" na mapie Lublina. To właśnie Profesor wydobył z niepamięci ulicę Szeroką i rozsławił jej najznakomitszego mieszkańca - Jasnowidzącego cadyka, który chciał zbawić świat. To Profesor wyszukał w archiwach dokładny adres, pod którym przyszedł na świat wielki Józef Czechowicz - i tym wzruszającym odkryciem zmobilizował lubelskie media do corocznego świętowania urodzin poety.
  Kochaliśmy Profesora, kochaliśmy Jego genialne książki i olśniewające eseje. Do samego końca czekaliśmy na dzień Jego powrotu z choroby do świata naszych wspólnych działań i fascynacji. Nie jest prawdą, że nie ma ludzi niezastąpionych. Tylko jeden Profesor w tym mieście był i wybitnym uczonym i znakomitym pisarzem, który posiadał rzadki dar świetnego stylu. To, że nie będą dokończone książki, nad którymi pracował przez ostatnie lata, o wierszach Czechowicza i tajemnicach schulzowskiej prozy, jest ogromną, niepowetowaną stratą dla polskiej nauki i kultury. A dla Lublina - wieczną żałobą.
TD, Kurier Lubelski
25 stycznia 2005 r.

 

 Władysław Panas   Drohobycz, lato 2004
 
 Małgorzata Kitowska-Łysiak   i Władysław Panas
 
 Władysław Panas   Drohobycz, lato 2004
 Profesor Władysław Panas   Po lewej - Władysław Panas
przewodniczy posiedzeniu
Międzynarodowej Rady
Muzeum Brunona Schulza,
Drohobycz, lato 2004 r.
(fot. Zbigniew Milczarek);
obok - fot. MS (Kurier Lubelski)
niżej - fot. Iwona Burdzanowska
(Agencja Gazeta)
 
 Profesor Władysław Panas
 
 Władysław Panas   Drohobycz, lato 2004

 

W dniach 18-21 XI 2002 r. odbyła się w KUL międzynarodowa konferencja
"W ułamkach zwierciadła"
poświęcona twórczości Brunona Schulza. Sesję zorganizowali literaturoznawcy
(Katedra Teorii Literatury KUL)
i historycy sztuki (Katedra Teorii Sztuki i Historii Doktryn Artystycznych KUL).
Na fotografii w środku - dr Małgorzata Kitowska-Łysiak i prof. Władysław Panas.

Dwie fotografie na dole (autorstwa Zbigniewa Milczarka)
 pochodzą z pierwszego festiwalu Brunona Schulza,
który odbył się w Drohobyczu w dniach 12 - 18 lipca 2004 r. Imprezę współtworzył Władysław Panas.
Więcej na temat Brunona Schulza, drohobyckiego festiwalu i Muzeum artysty - w witrynie www.brunoschulz.org
Tamże - www.brunoschulz.org/IN-MEMORIAM.htm  - wspomnienia przyjaciół i współpracowników Profesora Panasa.

 

Władysław Panas - 'Widzący Lublin'

  Rodzina, przyjaciele, współpracownicy i wychowankowie odprowadzili 31 stycznia w ostatnią drogę prof. Władysława Panasa. Kierował Katedrą Teorii Literatury KUL - nietuzinkowy naukowiec, pisarz, twórca kultury, wybitny znawca twórczości Brunona Schulza, piewca magicznych miejsc Lublina.
  Mszę w kościele akademickim KUL pod przewodnictwem biskupa Mieczysława Cisły koncelebrowało kilku księży. Odczytano listy pożegnalne, w tym - z uniwersytetu w Drohobyczu, rodzinnego miasta Schulza. W homilii ks. Romuald Waszkinel, przywołując niezwykłą przenikliwość Władysława Panasa w postrzeganiu osobliwości naszego miasta, nazwał go "Widzącym Lublin".
Profesor Władysław Panas spoczął na cmentarzu przy ulicy Lipowej.

GRJ 'Gazeta Wyborcza Lublin', 1.II 2005

 


Ukraina: Drohobycz Panasowi

  18 lutego 2005 roku Uniwersytet Pedagogiczny im. Iwana Franki w Drohobyczu przyznał pośmiertnie tytuł doktora honoris causa prof. Władysławowi Panasowi z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego.
  Na uroczystość przybyli konsulowie generalni Polski na Ukrainie (obecny i były), przedstawiciele władz KUL, kierownictwo katedry, którą kierował Panas, współpracownicy, studenci, przyjaciele oraz rodzina profesora.
Profesor zmarł cztery dni po tym, jak senat uczelni przyznał Mu ten tytuł - powiedział Walery Skotny, rektor drohobyckiej uczelni. – Wielka szkoda, że nie ma Go z nami.
  Profesor Władysław Panas fascynował się twórczością Brunona Schulza. Ta fascynacja zaprowadziła wybitnego badacza literatury do Drohobycza, gdzie Schulz się wychował i tworzył. Stąd też jego związek z uniwersytetem w tym mieście. To właśnie w Drohobyczu Panas wygłosił swój ostatni publiczny odczyt. O przyznanie Panasowi honorowego doktoratu zabiegali przede wszystkim Wiera i Igor Meniokowie, kierujący Polonistycznym Centrum Naukowo-Informacyjnym w Drohobyczu, z którymi profesor Władysław Panas współpracował. Po laudacji prof. Jerzego Jarzębskiego z Uniwersytetu Jagiellońskiego dyplom doktora honoris causa i medal poświęcony pamięci profesora Panasa odebrała wdowa po Nim, Teresa.
 Drohobycz, Ukraina, 18.II 2005 r.   Rektor prof. Walery Skotny   wręcza dyplom doktora honoris causa   wdowie po Profesorze, Teresie Panas
Nie powiem nic od siebie,
będzie mówił mój mąż
- zaczęła dr Teresa Panas. I odczytała zapiski profesora z czasu,
kiedy przebywał w lubelskim szpitalu onkologicznym.
Panie profesorze, liczba osób przybyłych na tę uroczystość pozwala mi stwierdzić, że pan nie odszedł
zakończył polski konsul. – Człowiek, który ma tylu przyjaciół, żyje wiecznie.
  Po południu uczestnicy uroczystości obejrzeli spektakl ułożony według prozy Brunona Schulza "Demiurgos plus" Studenckiego Teatru ALTER z Drohobycza.

Katarzyna Pasieczna, Drohobycz, Ukraina; fot. Kuba Krzysiak
'Dziennik Wschodni', 19 lutego 2005 r.

 

 

Autor: Jan Krzysztof Wasilewski
Ostatnia aktualizacja: 06.09.2008, godz. 01:00 - Jan Wasilewski